Pobyt na Ko Changu był wspaniałym relaksem. Mieliśmy tam 5 pełnych dni, które wykorzystaliśmy na:
- Ban Kwan Chang Elephant Camp - niezależnie co się o tym mówi, przejażdżka na słoniu jest atrakcją. Była też chwila strachu, kiedy przejeżdżające auto przestraszyło nasze zwierzaki, które zaczęły głośno ryczeć i podnosić przednie nogi;
- objazd wyspy "dookoła" skuterem (wraz z zachodem słońca w południowej części wyspy) - skuter kosztował 150 bht. "Dookoła" napisałem w cudzysłowiu z uwagi na to, że taka droga nie istnieje. Po osiągnięciu Ban Salak, posileniu się w którejś z knajpek rybackich nad wodą trzeba myśleć o zawracaniu;
- wodospad Khlong Phlu (zdecydowanie warto);
- stołowanie się na targu jedzeniowym, przy głównej drodze w okolicy Klong Prao Beach;
- plażowanie (chociaż plaża Lonely Beach szału nie robi);
- masaże;
- oglądanie tańców erotycznych transwestytów (nie, no tego nie robiliśmy, ale przechodziliśmy obok kilkukrotnie;) )
W samym Lonely Beach fajną gastronomiczną robotę robiły knajpy Magic Garden, Dang Seafoods (położone na skrajach wioski) i Good and Cheap (na której z poprzecznych ulic). Poza tym była też klimatyczna knajpka reagge (z zastrzeżeniem, że jeśli ktoś chce klimat reagge w pełnym tego słowa znaczeniu, musi podjechać kawałek dalej na południe;) ). Dodatkowo mieliśmy okazję spróbować wszystkich owoców, na które nie było czasu/chęci wcześniej oraz wina z ananasa i mangosteena produkowanych na tej wyspie.
Nie korzystaliśmy z rejsów i nurkowania, które wydawało nam się być gorsze niż w regionie Krabi oraz nie zrobiliśmy trekkingu po centralnej części wyspy (do teraz nie wiem dlaczego;) ).