O poranku pod hotelem ponownie pojawił się Samithy i ruszyliśmy w dość dość długą drogę na północny wschód, w okolice Parku Narodowego Kulen. Co ciekawe, kilka miesięcy wcześniej dzięki technice laserowej odkryto tam zarys wielkich zaginionych miast. To prawdopodobnie ślady największej średniowiecznej cywilizacji świata.
Po drodze, zatrzymaliśmy się jeszcze po bilety oraz na śniadanie w kolejnej poleconej przez kierowcę restauracji, jednak również i ta okazała się porażką. Coś nie miał gustu ten nasz opiekun, albo te knajpy najwięcej mu płaciły za dowożenie turystów :). Tym razem na drogę zaprowiantowaliśmy się w zgrzewkę piwa.
Droga mijała na podziwianiu biednych kambodżańskich krajobrazów i słuchaniu niefajnych opowieści o życiu w Kambodży. Ostatni odcinek był dość hardcorowy, płatna (sic!) droga okazała się być bardzo stroma, kręta i dziurawa.
Zwiedzenie zaczynamy od Świątyni Leżącego Buddy. Całkiem pocieszne i robiące wrażenie miejsce (choć pewnie jakbyśmy byli już po Bangkoku i tamtejszym leżącym buddzie, uznalibyśmy to za stratę czasu) z niezłym widokiem z góry.
Dalej, po pokonaniu paru straganów ze wszystkim i opędzaniem się od żebrzących lub usiłujących wcisnąć nam coś tubylców (zjawisko o nasileniu nie znanym nam z innych krajów tej części świata) podjechaliśmy nad rwącą rzeczkę z dnem z rzeźbionych kamieni. Ot, ciekawostka.
Ostatnim punktem był natomiast olbrzymi wodospad, pod którym pomimo niezbyt gorącej wody zażyliśmy dość długiej kąpieli. Co ciekawe, w pełnym ubraniu kąpał się z nami również nasz przewodnik, który na koniec jeszcze odmówił za nas modlitwę do buddy, kiedy suszyliśmy się na jednym z kamieni. Wodospad był zdecydowanie najlepszą atrakcją tego dnia.
W drodze powrotnej kierowca znowu chciał nas zaprowadzić do "swojej" knajpy ale zgodnie i stanowczo odmówiliśmy :). Nie zdecydowaliśmy się też na wycieczkę nad jezioro Tonle Sap i pływające wioski, gdyż wcześniej nie spotkaliśmy nikogo komu by się tam podobało a dodatkowo wszyscy zżymali się na nasilenie żebractwa.
W Siem Reap poszliśmy do znakomitej taniej restauracji - Khmer Grill. Chociaż raz dobrze trafiliśmy z wyborem :). Po posileniu się zdecydowaliśmy, iż pomimo tego, że mieliśmy tu być jeszcze jeden dzień dłużej mamy już dość Kambodży i czas wracać do Tajlandii.
W Kambodży męczyło nas już wszystko, poczynając od cen atrakcji (wszystko od 20 USD), przez wieczny hałas i tandetę w Siem Reap po żebrzących i wciskających "souveniry" na każdym kroku. I jeszcze to fatalne chłodzenie w hotelu!
Łączony bilet autobus-bus-prom na Ko Chang kupiliśmy za ok 15 USD na osobę.