Geoblog.pl    KarolTP    Podróże    Singapur - Tajlandia - Kambodża    Railey Beach
Zwiń mapę
2016
06
lis

Railey Beach

 
Tajlandia
Tajlandia, Ko Rang Nok
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 11694 km
 
Po obfitym śniadaniu serwowanym w Tonsai Bay Resort ruszamy dziką ścieżką na drugą stronę klifu, w celu zapoznania się urokami Railay Beach. Od rana trwał odpływ więc dostanie się na ścieżkę nie było specjalnie trudne. Ona sama w sobie też nie jest wielce wymagająca aczkolwiek np. pokonywanie jej po zmroku sugerowałbym odpuścić. Droga z Tonsai na Railey West zabrała nam jakieś 10 minut.
Obiektywnie przyznać trzeba, że Railey robi większe wrażenie niż Tonsai. Jest szersza, ma bielszy piasek i turkusową wodę. Wybrzeże zagospodarowane w pełni przez infrastrukturę turystyczną - głównie restauracje, biura podróży i wypożyczalnie sprzętu wodnego. Nie ma natomiast ani jednego sklepu, ten, obrzydliwie drogi, znaleźliśmy dopiero w połowie drogi na Railey East. Kiedyś ponoć na Railey był market 7Eleven, ale zlikwidowano. Co więcej, do brzegu dobijały też longboaty nazywane "pływającymi 7Eleven" ale wysokie kary za tego typu handel zakończyły ich erę. Ze stratą dla budżetowych turystów.
Railey East robi mniejsze wrażenie niż West. Plaża jest dużo węższa, w dodatku w znacznej mierze wypełniona łódkami. To właśnie od tej strony napływają na Railey wszyscy turyści. Tam jednak przycupnęliśmy na chwilę i po skonsumowaniu szybkiego piwka ruszyliśmy dalej, w kierunku Phranang Cave Beach. Zanim jednak tam dotarliśmy, popatrzyliśmy jeszcze chwilę na początkujących wspinaczy, mierzących się w "nieco" łatwiejszym klifem niż ten na Tonsai Beach. Później naszą uwagę skupiły rywalizujące o pożywienie małpy. Tych, w tej części Railey, było wyjątkowo dużo.
Kolejnym punktem w drodze na Phranang Cave Beach, który chcieliśmy zaliczyć był View Point i sąsiadująca z nim laguna. Wejście na niego jednak skutecznie odstraszyło połowę naszej grupy. Była to ociekająca czerwonym błotem niemal pionowa ściana, z której zwisały liny ułatwiające wspinanie się po wystających kamieniach i korzeniach (dokumentacja fotograficzna w załączeniu). Wspinaczka w górę i powrót zajęły nam niecałą godzinę. Czy dla widoku było warto? Nie wiem. Ale dla przygody i wspomnień na pewno :). Podczas zejścia mieliśmy małe poślizgnięcia - ale szczęśliwie bez kontuzji. Odpuściliśmy jednak schodzenie do laguny, droga tam była naprawdę mokra i śliska. Inna rzecz, że bardzo mi się w Tajlandii podoba brak przesadnego dbania o bezpieczeństwo. W Europie taka "dzika" droga do atrakcji turystycznej byłaby niedopuszczalna. W Azji dużo rzeczy robi się na własną odpowiedzialność - i to jest naprawdę fajne. Podobnie rzecz się ma np. ze skakaniem z klifów do wody. Ratownicy, czy jakieś służby porządkowe to naprawdę rzadkość.

Po zejściu z punktu widokowego doszliśmy wreszcie do Phranang Cave Beach, gdzie trochę poplażowaliśmy (łącząc to z aktywnym zdobywaniem wystających w wody klifów). Byliśmy też świadkami bardzo efektownego widoku burzy gdzieś nad Ko Phi Phi (w czasie, kiedy u nas prażyło słońce).

Nazwa tej plaży pochodzi od Phranang Cave (Tham Phra Nang), czyli małej jaskini, w której znajdują się setki drewnianych...penisów najróżniejszych rozmiarów. Dotarliśmy do 4 różnych legend o genezie powstania tego miejsca. Proponuję więc doczytać i wybrać swoją:). Śmieszne było to, że Tajowie to miejsce traktują jako świątynię i oddają mu należną cześć, podczas gdy turyści, w mocno nie-świątyniowych strojach, pozują do zdjęć z penisami.

Podsumowując, z trzech dostępnych na Railey plaż, najbardziej do gustu przypadła nam ta ostatnia. Może z lotu ptaka czy morza nie wygląda tak efektownie jak Railey West ale jest zdecydowanie najciekawsza widokowo z pozycji leżącej. Poza tym, w razie potrzeby, łatwo tam się ukryć pod klifami przed ostrym słońcem czy też deszczem.

Po "zaliczeniu" Railey wróciliśmy na Tonsai, co nie było już tak łatwe jak rankiem, gdyż początek ścieżki był już nieco zalany przez przypływ.

Na Tonsai udaliśmy się na obiad, do drugiej z polecanych w internecie (wikitravel) knajp - Sao Legacy. Ta słynąć miała z wielkości porcji i tak rzeczywiście było. Trafiły nam się chyba największe talerze z całego pobytu w Tajlandii. Do smaku czy ilości mięsa/owoców morza też nie sposób mieć zastrzeżeń. Całość opiliśmy oczywiście odkrytymi poprzedniego dnia shake'ami. Sam wygląd restauracji Sao Legacy, był nieco lepszy niż Mama's Chicken aczkolwiek i tak zapewne trudny do zaakceptowania przez turystów lubiących all inclusive i złote klamki :). Podobnie jak "u mamy", obsługiwała ją bardzo zaangażowana w swój biznes rodzina.

Po obiedzie ruszyliśmy trochę poodpoczywać w hotelu i na plaży ale zanim to nastąpiło zarezerwowaliśmy sobie kajaki na następny dzień. Wypożyczenie tego sprzętu na 3h było śmiesznie tanie, około 150 bht za kajak. Ponad 2 razy mniej niż na Railey.

Wieczorem po raz kolejny ruszyliśmy na podbój "nocnego Tonsai", pomni wydarzeń dnia poprzedniego, bez większej nadziei na wspaniałe doznania. Żeby nie błąkać się nadaremno wybraliśmy Viking Bar - knajpę położoną najbliżej naszego hotelu (wyłączając znajdujący się przy plaży "nowoczesny" Freedom Bar).
Tam rozłożyliśmy się na wygodnych "leżankach" i rozpoczęliśmy konsumpcję piwa i drinków. Dodatkową atrakcją była też rozciągnięta między dwoma słupami taśma, na której można było poćwiczyć równowagę lub poobserwować akrobacje jakie wyczyniali na niej miejscowi.
Przy drugim czy trzecim podejściu do baru, jeden z członków obsługi zapytał, czy nie chcielibyśmy kupić marihuany. W ofercie mieli również grzybki :). Co więcej, Tommy nie proponował nam jointów - propozycja wyjściowa opiewała na grube kilogramy :).
Tonsai jest bardzo specyficznym miejscem - gdyż nie ma tam żadnego policjanta czy służb porządkowych (choć z drugiej strony nie powinno to dziwić, zważywszy na to, że na Ko Phi Phi dla policjantów przeznaczona była jedna klitka na jakieś 5 osób). W efekcie znaczna część przebywających tam turystów z takich propozycji korzysta. Trudno się dziwić, gdyż stosunek jakości do ceny jest kilkukrotnie lepszy niż w choćby w Polsce.
To był bardzo udany wieczór :)
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
KarolTP
Karol
zwiedził 7.5% świata (15 państw)
Zasoby: 166 wpisów166 2 komentarze2 346 zdjęć346 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
20.06.2016 - 29.06.2016
 
 
28.10.2016 - 21.11.2016
 
 
25.07.2013 - 27.07.2013