Do Malagi, ostatniego punktu naszego pobytu, dojeżdżamy dość późno, koło 18. Auta zostawiamy na parkingu podziemnym pod Alcazabą i stamtąd zaczynamy spacer po centrum. Nie oczekiwaliśmy zbyt wiele, po tym ocenionym przez nasz przewodnik na jedną gwiazdkę (na trzy) mieście. I był to błąd, gdyż zrobiło na nas spore wrażenie i powinniśmy byli zarezerwować sobie na nie więcej czasu.
Pierwsze fotki cyknęliśmy pod Alcazabą i teatrem rzymskim z I w. p.n.e leżącym u jej stóp. Dalej ostatnie (nareszcie;)) zakupy souvenirowe i lądujemy pod katedrą, trzecią w moim prywatnym rankingu andaluzyjskich katedr :). Następnie spacerek Paseo Espana, na którym trwał kiermasz książek, zwieńczony podziwianiem jachtów w marinie. Później spacerując Paseo de la Farola w kierunku morza dość nerwowo szukamy sklepu, by zaopatrzyć się na czekającą nas na lotnisku noc. Jak na złość były tam wyłącznie restauracje i butiki. Ostatecznie zupełnym przypadkiem trafiliśmy na plażę Malagueta, gdzie z betonowym napisem przedstawiającym tę nazwę udało nam się zrobić jedną z fajniejszych fotek wyjazdu a przy okazji natknęliśmy się na chiński sklep ze wszystkim, w tym z jedzeniem i piwem - byliśmy uratowani:). Chwilę później zapadł zmrok, więc udaliśmy się po auta i na lotnisko.
Po oddaniu aut w wypożyczalni podwieziono nas na lotnisko, gdzie szukamy sobie wygodnych foteli do przenocowania. Mieliśmy szczęście, bo obiekt był właściwie pusty, więc poza miejscami w holu, były też wygodne kanapy np. Burger Kinga :). Dodatkowo nikt nie czepiał się naszej konsumpcji, więc ostatnia noc nie była taka zła, jaka mogłaby być. Koło 4.30 ogarniamy się i odprawiamy na samolot.