Widząc zagęszczony ruch w La Linea de la Concepcion i w dalszej perspektywie korek do granicy z Girbaltarem zostawiamy auta przy ulicy wrzucając pare euro do parkomatów. Pozostały kilometr pokonujemy "z buta". Przejście przez granicę oczywiście bezproblemowe, choć nie obyło się bez kontroli dokumentów. Przy okazji w budynkach granicznych organizujemy sobie mapy i przekminiamy, że czasowo bardziej opłaca nam się do turystycznej części Gibraltaru podjechać autobusem niż iść pieszo. Po drodze pod Water Gate, przez którą wchodzi się bezpośrednio na Casemates Square - główny plac, mijaliśmy m.in arcyciekawe lotnisko. W sumie powinienem napisać, że je przecinaliśmy, gdyż droga przechodzi właśnie przez środek pasa startowego i jest zamykana na każdą okoliczność startowania/lądowania samolotów. Na szczęście nie jest to bardzo częste zjawisko.
Spacer po turystycznej części Gibraltaru zaczęliśmy więc od wspomnianego Casemates Square, gdzie "na dzień dobry" byliśmy świadkami dość żenującej scenki. Mianowicie w centralnym punkcie placu spał kloszard, a dwoje jego kolegów "zabawiało" przechodniów puszczając bańki mydlane. Nie muszę dodawać, że poza bańkami z mydłem nie mieli raczej nic wspólnego. W pewnym momencie jeden z puszczających zaczął szturchać śpiącego mówiąc "Bogdan! Wstawaj! Wycieczka idzie!"...
Z placu poszliśmy Main Street w górę mijając po drodze niezliczoną ilość sklepów ze wszystkim - od ciuchów przez perfumy po papierosy i alkohol. Podobno tańsze niż w Hiszpanii. Dodatkowo w powietrzu unosił się zapach fish&chips i innych fast-foodów (dość kłujący w nos po tygodniu wąchania zapachów Andaluzji). Nieco dalej zaczęły się angielskie puby, jeden nas nawet skusił;). Idąc wspomnianą ulicą mijało się kilka ważnych dla Gibraltaru budowli (m.in. Katedra Najświętszej Maryi Panny Królowej, budynek parlamentu, kaplica królewska, konwent) jednak szczerze mówiąc, nie robiły one zbyt wielkiego wrażenia. Możemy tylko żałować, że nie weszliśmy do pierwszej z nich, gdyż natknęlibyśmy się wtedy na polskie akcenty, tj. obraz Matki Boskiej Częstochowskiej oraz pamiątkową tablicę upamiętniającą tragicznie zmarłego na Gibraltarze gen. Sikorskigo. Trudno, szkoda, niedopatrzenie.
Dalej planowaliśmy wjechać na Skałę Gibraltarską kolejką linową. Jeszcze na Main Street zaczepiali nas ludzie twierdzący, że kolejka nie działa i proponujący zawiezienie nas tam busami. Nie bardzo im wierzyliśmy uznając ich za naciągaczy. Niestety im bliżej kolejki podchodziliśmy tym bardziej wydawało się nam to prawdziwe, by ostatecznie stwierdzić, że wagonik faktycznie stoi w miejscu. Okazało się, że wiatr tego dnia wiał zbyt mocno i stanowiło to jakieś zagrożenie. Ostatecznie musieliśmy skorzystać z oferty przewoźnika targując cenę z 30 euro od osoby na 20-parę (w tym wejście do jaskiń). Kolejka kosztowałaby nas 15GBP więc specjalnie stratni nie byliśmy. Dodatkowo zyskaliśmy przewodnika, który sporo o miejscu opowiadał. Pierwszym punktem postojowym na skale było miejsce (Jews Gate?) ze znakomitym widokiem na okolice Tangeru w Maroku z jednej strony, z drugiej Algrecias w Hiszpanii, na pierwszym planie morze Śródziemne a w tle Atlantyk. Dalej pojechaliśmy do jaskini St. Michaels’s Cave. W czasie II wojny światowej wykorzystywana była jako szpital, a obecnie jest przekształcona w salę koncertową o bardzo dobrej akustyce. Zwiedzanie było dość szybkie, zasadniczo jaskinia jak jaskinia (bardzo wysokie sklepienia), jednakże warto odnotować, że z pewnością była to najwyżej położona nad poziom morza jaskinia w jakiej byliśmy. W okolicach jaskini zobaczyliśmy też pierwsze magoty, w ich codziennych zajęciach, takich jak beztroskie skakanie po dachach samochodów czy też wylegiwanie się na murkach i pozowanie do zdjęć. Prawdziwe zatrzęsienie małp napotkaliśmy jednak w następnym punkcie naszej podróży - Apes Den. Tam, przy punkcie z pożywieniem były ich dziesiątki. Lekko zachęcane przez naszego przewodnika wskakiwały nam na ręce i plecy cierpliwie pozując do zdjęć. Trzeba przyznać, że nie każdy czuł się z tym komfortowo ale każdy na zdjęcie się załapał. Dodatkowo z Apes Den po raz kolejny rozciągał się super widok - tym razem m.in. jeszcze na Gibraltar i lotnisko.Po zaliczeniu ostatniego przystanku, słuchając dalej opowieści o Gibraltarze zjechaliśmy z góry i tuż przy Main Street rozstaliśmy się z sympatycznym drajwerem. Poźniej jeszcze niezbyt smaczne fish&chips w knajpie i pieszo-autobusowo-pieszy powrót do aut.