Dzień z Alhambrą część z nas zaczęła od porządnego dość kaca, co było naturalną konsekwencją wydarzeń z poprzedniej nocy. Prysznic, hostelowe śniadanko i litry napojów trochę w tej nierównej walce pomogły. Po ogarnięciu spakowaliśmy bagaże i zanieśliśmy je do zaparkowanych nieopodal aut. Dalej, pieszo przez centrum Granady, w kierunku Alhambry. Po pokonaniu dość stromego podejścia meldujemy się pod bramami i momentalnie wchodzimy, w przeciwieństwie do setek turystów, którzy nie kupili sobie biletów przez internet :).
Nad historią, położeniem i wyglądem tego miejsca nie będę się rozwodził - gdyż każdy zainteresowany Andaluzją na pewno przeczytał bądź przeczyta setki informacji w przewodnikach i internecie. Mogę jedynie powiedzieć, że jest to miejsce absolutnie konieczne do odwiedzenia a 3 godziny to minimalny czas jaki trzeba sobie na nie zarezerwować.
My zaczęliśmy od Generalife - letniej rezydencji, którą zapamiętamy głównie ze znakomicie zaprowadzonych ogrodów. Dalej, przeszliśmy przez część "właściwą" do Alcazaby - skąd mogliśmy napawać się cudownym widokiem na Granadę (w tym m.in. Albaicin, na który nie dotarliśmy zmiany planów poprzedniego wieczora i katedrę) z jednej strony oraz na zaśnieżone szczyty Sierra Nevada z drugiej. A przypomnieć należy, że w tym momencie było ponad 30 stopni ciepła! Po obejściu tej części Alhambry posililiśmy się bagietkami i odczekaliśmy dobre pół godziny na wejście do Pałacu Nasrydów (tam kupuje się bilety na określoną godzinę). Oczywiście warto było czekać, tak misternie wykonanych budowli nikt z nas wcześniej nie widział.
Po "zaliczeniu" Alhamby, na co zeszło nam blisko 5 godzin wróciliśmy do aut i ruszyliśmy dalej - kierunek Cordoba, żegnaj wspaniała Granado!