Po dojechaniu do Magaluf bez problemu odnajdujemy nasz hotel (Apartamentos Turisticos Vistasol) i bez zbędnej zwłoki meldujemy się w apartamencie. Wybór okazał się bardzo dobry, hotel miał swój zewnętrzny i wewnętrzny bar, basen, boisko do siatkówki plażowej a nawet market. Nasz apartament też niczego sobie, wysokie piętro, 2 pokoje i aneks kuchenny, niemały balkon w widokiem na morze. Całość za 60 euro/doba, co przy 4 osobach do podziału było bardzo atrakcyjną ceną.
Chociaż pierwszymi napotkanymi przez nas ludźmi byli Polacy to jednak tak hotel jak i miasto zdominowane były przez Anglików, sądząc po mordach, zachowaniu i marnych tatuażach raczej klasy robotniczej :). Powyższą opinię potwierdzały dalsze obserwacje sąsiadów - podczas wieczornych przedimprezowych "biforków" z okien i balkonów lubiły wylatywać różne przedmioty od butelek począwszy na obrazach skończywszy. Nie przeszkadzało nam to specjalnie, ot taka ciekawostka.
Samo miasto podobne do naszych nadmorskich kurortów - czyli jedna, dwie główne ulice i prostopadłe uliczki prowadzące na plaże. Do tego milion dyskotek i jakieś wesołe miasteczko. Uwagę przykuwały śmieszne ceny w pubach i barach - nawet 1e za duże piwo czy też promocje 1,5e za 2. Taniej niż w Mielnie :). Dodatkowo masa burgerów, kebabów, frytek itp - czyli tego co spity turysta uwielbia najbardziej. Jako, że angielscy turyści 3/4 dnia przesypiali po imprezach do rana, na plażach było raczej luźno. A trzeba zaznaczyć, że te w Magaluf były naprawdę piękne. Szerokie, żółty piasek, z wysepkami na horyzoncie. I o dziwo niezbyt zaśmiecone. Piękne (w większości;) ) były też plażowiczki, znaczna liczba topless. Tak właśnie zleciał nam pierwszy dzień - plaża, piwko, chamski obiad (zdjęcie poniżej, polecam:) ) i wycieczki ulicami miasteczka. Wieczorem pierwsze winka na plaży, kolejne przy suto zastawionym stole na hotelowym balkonie. Imprezowanie z Anglikami nie interesowało nas ani trochę, chociaż oczywiście przeszliśmy się zobaczyć jak to wygląda.