Nasz pilot dał radę i skrócił czas lotu z planowanych ponad 7h do 5,5h. Podróż minęła więc nadspodziewanie szybko, pierwsza część spędzona na degustacji a druga na podziwianiu steeepuuu szeeerokiego. Naprawdę ciekawy to był krajobraz, ziemia, wzniesienia, jakieś wyschnięte koryta rzek albo zbiorników wodnych i raz na pół godziny osada ludzka.
Na lotnisku kolejki i żmudna gadka z celnikiem w śmiesznej czapce. Nie czuliśmy się mile widziani w Kazachstanie:). W końcu jednak udało się przebrnąć przez odprawę paszportową i po wymianie kasy na miejscowe Tenge oraz przebiciu się przez grupę miejscowych z ofertą "taxi, taxi" ruszamy ogarniętym wcześniej autokarem do hotelu Alatau Premier Hotel na głównej ulicy - Dostyk.
Ten olbrzymi budynek sporo już widział i pamiętał:). Jednak pokoje nie były złe, duże, z balkonami i przyrządami do mycia. Był nawet telewizor z jednym działającym kanałem...polskim 4FUN TV :).
Po szybkim ogarnięciu się jedziemy taksówkami (było dość późno, 18.30 miejscowego czasu) na drugi koniec prospektu Dostyk do Parku Panfilova. Tam oglądamy Katedrę Zenkova oraz monumentalne pomniki. Pierwszy, upamiętniający żołnierzy Dywizji Piechoty Ivana Panfilova, którzy przysłużyli się Moskwie, zatrzymując w 1941 roku hitlerowskie czołgi przed jej granicami tak, by sama Moskwa mogła się przygotować do obrony. Drugi to wieczny ogień upamiętniający poległych w wojnie ojczyźnianej a trzeci to żołnierze ze wszystkich 15 republik radzieckich "wybiegający" z pękającej mapy ZSRR. Przy okazji zwiedzania budzimy pewne zainteresowanie relaksujących się w parku miejscowych :).
Po obejrzeniu Parku Panfilova ruszamy spracerkiem w kierunku najsłynniejszego budynku Ałmat - hotelu Kazachstan - który widnieje nawet na banknotach. Po drodze mijamy parę mniej lub bardziej ciekawych pomników oraz jesteśmy dość zniesmaczeni europeizacją tego miasta. Dużo angielskich nazw, eleganckich restauracji. Nie tak to miało wyglądać:). Sam hotel, no cóż, jak hotel. Wysoki budynek ze sklepieniem podobnym do korony. Dalej rzucamy okiem na Pałac Republiki i odbijamy w prawo w kierunku placu...Republiki, na którym to znajduje się Pomnik Niepodległości oraz Maslikhat, czyli siedziba organu przedstawicielskiego (?) Kazachstanu.
Na tym kończymy "część oficjalną" i dzielimy się na grupy. Część udaje się na południe w kierunku ulicy Iskanderova (jest tam nasz konsulat), gdzie w planach ma posilenie się miejscowymi specjałami w dobrych cenach a druga grupa idzie w kierunku północnym na mały tour po miejscowych knajpach z dobrym piwem ( http://fezzbeertrek2011.blogspot.com/2011/02/almaty-brew-pubs-and-best-little-beer.html ). Ostatecznie obie grupy skosztowały koniny i kumysu, z tym że grupa "północna" w porcjach mniejszych i znacznie droższych (ogólnie nadspodziewanie drogie miasto). W nocy spotykamy się w hotelu, jedni na sen, inni na kontynuację melanżu.
Warto jeszcze wspomnieć, że do hotelu wracaliśmy w najpopularniejszy ze sposobów, czyli zatrzymaliśmy jadący samochód i negocjowaliśmy cenę podwózki. Po dogadaniu się lekko żałowaliśmy, bo babka która nas podwoziła sprawiała wrażenie lekko szalonej. Opowiadając swoje historie machała rękami nie bardzo przejmując się kierownicą. Z tego co zrozumieliśmy to była w Polsce, w Radomiu i...Karlovych Varach :).
Ci co postawili na sen wstają koło 6 rano (2 polskiego czasu, masakra!) i po śniadaniu oraz porannych zakupach spożywczych ruszają na dalsze zwiedzanie. Grupa ambitniejsza wybrała się nad Wielkie Jezioro Ałmackie, by połazić trochę po północnych stokach Tien-Szanu. Jak później opowiadali, ledwie 30 kilometrów a zupełnie inny świat. Cisza, spokój, Nieskażona ingerencją człowieka przyroda.
Inni (w tym ja) za cel obrali sobie górujące nad miastem wzgórze Kok-Tobe, z którego rozciąga się znakomity widok i na Ałmaty i na zaśnieżone szczyty Tien-Szan. Sposób ten sam co wcześniej, chwila machania na ulicy i mamy podwózkę. Z auta przesiadamy się na marszrutkę, która wwozi nas na sam szczyt (była też opcja nowoczesnej kolejki, jednak znacznie droższa i jak się później okazało, czynna od południa). Wzgórze bardzo ładne, dużo zieleni, widok faktycznie ciekawy. Trochę jednak chmury przysłoniły nam szczyty gór. Po nacieszeniu się widokiem zjeżdżamy w dół i przesiadamy się z powrotem do osobówki, którą przysłał po nas nasz poprzedni drajwer.
Pod hotelem czekał już autokar, który miał nas zawieźć do odległego o jakieś 270km Tałdykorganu.