San Gimignano deszczem nas pożegnało a Siena przywitała...tego miasta nie mogliśmy sobie jednak odpuścić jak wcześniej Perugii więc po przeczekaniu paru chwil w samochodzie postanowiliśmy wysiąść. Nasza cierpliwość i pozytywne nastawienie zostały nagrodzone, po parunastu minutach zza chmur wyłoniło się piękne, gorące słońce.
Zwiedzanie zaczęliśmy od imponującego prostotą kościoła San Francesco. Jest to miejsce zdecydowanie godne polecenia chociażby z tego powodu, że bardzo różni się od innych świątyń z przewodników.
Dalej, stosownie do zmiany pogodowej, znalazł się czas na lody przy Piazza del Campo, głównym placu miasta. A plac jest to wspaniały, wybrukowany z czerwonej cegły i marmuru, pochylony, w kształcie muszli. Raz do roku odbywają się tam wyścigi konne, w których startują poszczególne dzielnice Sieny. Przy placu stoi całkiem imponujący Palazzo Publico, niegdysiejsza siedziba władz, dziś muzeum.
Następnie wąskimi urokliwymi uliczkami starego miasta ruszyliśmy powoli w kierunku katedry. Najmocniejszym punktem tego obiektu okazała się, moim zdaniem, trójosiowa fasada i oryginalne kolory. Z wnętrza z perspektywy czasu niewiele zapamiętałem. Pomimo tego jest to oczywiście punkt obowiązkowy.
Kontynuując spacer po Sienie napawaliśmy się urokiem tamtejszych uliczek i kamieniczek.
Oceniając to miasto jako całość, podobało mi się chyba najbardziej w całej Toskanii. Aczkolwiek może to tylko wynik uwolnionych dzięki słońcu (po 2 dniach deszczu) endorfin:)? Albo też złych wspomnień z Florencji, gdzie okradziono nas parę lat wcześniej?