Wycieczkę po mniej znanej części Belgii zaczynamy od miasteczka Diest. Jest to kolejne miejsce na naszej trasie pamiętające czasy średniowiecza. Miasto o umiarkowanie burzliwej historii, w przesłości przechodziło "przez ręce" niemieckiej dynastii Nassau, francuskiej dynastii Orańskich oraz książąt niderlandzkich.
Miasteczko w części otoczone murami obronnymi sprawiało wrażenie dość sennego, aczkolwiek mogła mieć na to wływ również nieciekawa pogoda. Pierwotnie myśleliśmy, że będzie to kolejne miejsce na naszej trasie gdzie będziemy jedynymi turystami. Nic bardziej mylnego, na Grote Markt zaczepiła nas skośnooga parka nie potrafiąca poradzić sobie z parkomatem:).
Jeśli chodzi o atrakcje Diestu to my skupiliśmy się na tych skumulowanych wokół wspomnianego Grote Markt. I tak, sam rynek otoczony jest malowniczymi domami z XVI-XVIII wieku. Przy Rynku znajduje się Ratusz, którego podziemiach stworzono muzeum miasta (ciekawsze eskponaty to m.in. zbroja Filipa Orańskiego i portret René Oranje-Nassau i jego żony Anny z Lotaryngii). Tuż obok Ratusza stoi St Sulpitiuskerk, kościół wybudowany w latach 1417-1534 z brązowego piaskowca. Niestety podczas naszej wizyty był zamknięty ale wyczytaliśmy, że w środku znajduje się grób Filipa Orańskiego.
Dopiero grubo po powrocie doczytałem, że wielką atrakcją Diestu jest położony 10 minut od Grote Markt St Katharinabegijnhof (beginaż św. Katarzyny). Cóż, następnym razem.
Po krótkim spacerze uliczkami miasta (już mniej ciekawymi niż jego centrum) ruszamy dalej, kierunek Hasselt.