Wycieczkę rowerową zaczynamy od przejazdu przez miasteczko Oss (nie będę się rozpisywał nad porządkiem, jakością ścieżek rowerowych itp bo to chyba oczywiste) w kierunku południowym, do znajdującego się nieopodal lasu. "Las jak las" pomyślałby kto, ale nigdzie jeszcze nie widziałem takiego z wytyczonymi utwardzonymi ścieżkami rowerowymi co by się w piachu nie zakopać:). Główną atrakcją lasu było natomiast olbrzymie fioletowe wrzosowisko w jego centrum (widać nawet z satelity na google.maps) oraz wolno żyjące żubry, przed podchodzeniem do których przestrzegały znaki. Dodatkowo w lesie znajowało się też jeziorko Groot Ganzenven.
Po pokonaniu 5km lasu przyszedł czas na 4km po cudownej prowincji - pola pełne krów, ultranowoczesne gospodarstwa, wiatraki - 100% Holandia (no, może tulipanów brakowało).
W końcu dojechaliśmy do Ravenstein. Miasteczko, którego początki sięgają średniowiecza przywitało nas widocznym z daleka sporych rozmiarów wiatrakiem stojącym w centrum. Po obfotografowaniu obiektu ruszamy w kierunku historycznego centrum miasta, gdzie na rynku, pod ratuszem, siadamy na ogródku knajpy i raczymy się piwem.
Co ciekawe, w całym mieście nie mogliśmy znaleźć ani jednego spożywczaka a chcieliśmy kupić sobie zapasy wody na drogę, gdyż upał tego dnia dawał się we znaki. Czyżby Holandia przerzuciła się na kupowanie marketowe?
Po odpoczynku i podpompowaniu kół pożyczoną pompką ruszamy dalej, wzdłuż rozległej rzeki/kanału Maas (Mozy) do Batenburga.