Geoblog.pl    KarolTP    Podróże    Singapur - Tajlandia - Kambodża    Od żałoby w Wielkim Pałacu Królewskim po sex show na Soy Cowboy
Zwiń mapę
2016
17
lis

Od żałoby w Wielkim Pałacu Królewskim po sex show na Soy Cowboy

 
Tajlandia
Tajlandia, Bangkok
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 13488 km
 
Na ten dzień mieliśmy w planach odwiedzenie Wat Pho - Świątynię Odpoczywającego Buddy, Wielki Pałac Królewski oraz Chinatown.

W miarę sprawnie znaleźliśmy tuk-tuki, których właściciele nie chcieli nas orżnąć (im dalej od Prince Palace Hotel tym lepiej). Dojazd w okolicę Wielkiego Pałacu Królewskiego nie był łatwy, z powodu wspomnianej wcześniej żałoby po Królu i tłumów odwiedzających go żałobników. Ostatecznie kierowcy wysadzili nas kilkaset metrów od celu i wskazali drogę. Już po kilku krokach natknęliśmy się na pierwszą kontrolę bezpieczeństwa, gdzie zostaliśmy dokładnie przeszukani i poproszeni o paszporty...które leżały w hotelu :). Na szczęście po zadaniu kilku dodatkowych pytań zostaliśmy wpuszczeni.
Gdy doszliśmy do drugiego punktu kontrolnego, przy bramie do królewskich posiadłości okazało się, że nasze stroje nie licują z powagą miejsca i musieliśmy, za zwrotną kaucją, wypożyczyć nieco obciachowe spodnie.
Sam Pałac, do którego wejście trochę kosztowało (500 albo 600bht), z uwagi na pielgrzymki żałobników był częściowo zamknięty a dodatkowo nasze ścieżki krzyżowały się ze ścieżkami oczekujących co trochę spowalniało zwiedzanie. Ogólnie to co widzieliśmy zrobiło dobre wrażenie, ale nie jakieś szałowe. Dodatkowo w pakiecie było jakieś kiepskie muzeum Skarbu i całkiem ciekawe muzeum strojów żony Króla.

Z Pałacu poszliśmy do Wat Pho, czyli Świątyni Odpoczywającego Buddy. Ta zrobiła na nas bardzo pozytywne wrażenie, była hm...fotogeniczna :). Poza olbrzymim leżącym Buddą, były też ogrody, świątynie, masa ciekawych posągów itp. Jeśli byłbym tam po raz drugi to rozważyłbym wzięcie przewodnika, bo co nadstawiliśmy ucha to opowiadali oni dość ciekawe rzeczy.

Dalej naszym celem była rzeka, gdzie w przystani zamierzaliśmy kupić bilety do Chinatown. Przed kasą zaczepił nas facet oferując wodną wycieczkę po okolicy. Pierwotnie z uwagi na cenę (400 bht za osobę) nie byliśmy zainteresowani, ale jak zszedł o połowę i zaproponował stację końcową w Chinatown to się zgodziliśmy. Przed wypłynięciem zaprowiantowaliśmy się jeszcze w piwko, które jednak nie dość, że szybko się grzało, bo było bardzo gorąco to jeszcze skończyło się, zanim na dobre wpłynęliśmy do kanałów, gdyż bardzo długo czekaliśmy w kolejce na otwartą śluzę.
Sama wycieczka szału nie robiła, pooglądaliśmy trochę biednych domów na wodzie, jakiśtam skromniutki pływający market itp. Nie ma jednak co narzekać, zawsze to jakieś nowe obserwacje i doznania.
Po osiągnięciu Chinatown spotkał nas srogi zawód, gdyż tłumy były niemiłosierne, a oferta straganów z najróżniejszymi rzeczami od wachlarzy po zegarki nie bardzo nas interesowała. Byliśmy natomiast głodni, lecz niestety nie udało nam się znaleźć żadnej sensownej knajpy (ani street foodu). Koniec końców zdecydowaliśmy się na powrót tuk-tukami w okolice Pałacu, gdzie całkiem smacznie i niedrogo pojedliśmy.
Mocno zmęczeni hałasem, tłumami i spalinami zdecydowaliśmy o powrocie do hotelu na relaks nad naszym położonym na 11 piętrze basenie. Trzeba powiedzieć, że był to zdecydowanie mocny punkt tego hotelu. Cisza, spokój i bardziej znośna temperatura.

Planem na wieczór było sprawdzenie, czy Bangkok słusznie nazywany jest stolicą sexu. Naszym celem był osławiony ping-pong show. Gdzieś w zakamarkach internetu wyczytaliśmy, że jest szansa na niego na ulicy Soy Cowboy, której nazwa pochodzi od właściciela pierwszego baru ze striptizem, który nosił kowbojski kapelusz. Na czerwoną dzielnicę z historycznego centrum jedzie się dość długo. Po osiągnięciu celu zrobiliśmy szybki rekonesans ale okazało się, że biznesy się dopiero otwierają, więc skoczyliśmy jeszcze na piwko i jedzenie. Po powrocie było już głośno i kolorowo a przed każdym z mniej więcej 20 klubów stały atrakcyjne dziewczyny zapraszające do środka. Kontrolnie weszliśmy do pierwszej z knajp ale jako, że dziewczyny nie grzeszyły urodą szybko ją opuściliśmy bez zamawiania niczego.
Kolejny bar zbudowany był w formie trybun. Zdecydowaliśmy się zająć tam miejsca sądząc, że to dobre miejsce na oczekiwany przez nas ping-pong. Zamówiliśmy więc po piwku (małe za ok. 120bht) i obserwowaliśmy wydarzenia. Najpierw był to body painting, potem jakieś tańce a na końcu mniej więcej 15 nagich panienek wyginało się na scenie w różnych pozycjach, niejednokrotnie zabawiając się między sobą palcami albo językiem. Mało było to autentyczne, bo miny miały jakby 8 godzinę przybijały stemple na poczcie :).
Ciekawostką był też kibelek. Panowie osłonięci byli w nim jedynie do wysokości ramion, tak żeby nawet podczas załatwiania potrzeby mogli mieć kontakt ze sceną. Toalety dla pań cały czas pilnował za to ktoś z obsługi, żeby czasem żadna z pracujących tam panienek nie zaciągnęła klienta. Wszak wzięcie panienki "na wynos" to też biznes, który kosztował około 1000 bht. Zapomniałbym dodać, że wszystkie pracujące w knajpie dziewczyny miały numerki i w każdej chwili można było je zaprosić do loży na drinka. A co potem, to już zależało od chęci i portfela.
Kiedy nieśpiesznie kończyliśmy piwo czuliśmy już na sobie wzrok obsługi typu "bierz następne albo wypierdalaj". Jako, że pokazy zaczęły się zapętlać (znowu body painting) uznaliśmy, że tu żadnego ping-ponga nie będzie i wyszliśmy.
Po wyjściu, choć niektórzy mieli ochotę na więcej, ustaliliśmy, że skoro zobaczyliśmy już to co ta ulica ma do zaoferowania wracamy na tańszy melanż do hotelu.

Moje podsumowanie Soy Cowboy - ciężko tam liczyć na pingpong, ale mimo wszystko warto zaliczyć, żeby za grosze zobaczyć jakiś show. Inna rzecz, że bardzo łatwo tam "popłynąć" pod wpływem nagabujących i gorąco zachęcających do wejścia panienek, szczególnie jak jest się samemu i w dodatku pod wpływem %%%. Jeśli ktoś ma tendencje do łatwego ulegania słabościom to niech chociaż nie bierze tam pełnego portfela.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
KarolTP
Karol
zwiedził 7.5% świata (15 państw)
Zasoby: 166 wpisów166 2 komentarze2 346 zdjęć346 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
20.06.2016 - 29.06.2016
 
 
28.10.2016 - 21.11.2016
 
 
25.07.2013 - 27.07.2013