Geoblog.pl    KarolTP    Podróże    Singapur - Tajlandia - Kambodża    Rejs longboatem po Ko Hong i innych wysepkach oraz wieczorny masaż
Zwiń mapę
2016
02
lis

Rejs longboatem po Ko Hong i innych wysepkach oraz wieczorny masaż

 
Tajlandia
Tajlandia, Ko Hong Island
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 11582 km
 
Pick-up z hotelu mieliśmy zaplanowany na 8.30, więc na dość obfitym śniadaniu w Ao Nang Cliff View Resort stawiliśmy się już przed 8. Nasz transport przyjechał po nas dużo wcześniej niż o umówionej godzinie, ale obsługa hotelu zabroniła nam się spieszyć :).
Kiedy byliśmy już najedzeni i ogarnięci udaliśmy się na parking, skąd ruszyliśmy w kierunku morza.
Obsługujące nas biuro podróży składało się z dwóch stolików rozłożonych na chodniku, do których co parę sekund podjeżdżały pick-upy z różnych hoteli. Pracownicy biura po sprawdzeniu obecności na liście wymieniali bilety na różnokolorowe naklejki. Był to nasz pierwszy kontakt z naklejkowym systemem, który jak się potem okazało świetnie funkcjonował w całej Tajlandii, łącznie z lotniskami. Naklejki "wabiły" naszych przewodników, którzy potem prowadzili nas do odpowiednich łódek.

Nasz longboat był naprawdę long. Long i old :). Mieścił jakieś 16-20 osób, ale poza naszą szóstką było jeszcze tylko 4 klientów. Podróżowaliśmy więc w dużej wygodzie. Poza turystami, był też kierowca łódki, nasz przesympatyczny młody przewodnik i asystentka, która zajmowała się głównie rozdawaniem wody i masek do nurkowania. Nazwaliśmy ją praktykantką z kierunku Turystyka i Rekreacja ;). Przewodnik natomiast przywitał nas pytaniem czy znamy Roberta Lewandowskiego. Kiedy odpowiedzieliśmy, że tak, dodał: "he is my best friend" :).

Pierwszy rejs, z Ao Nang na Ko Hong trwał niecałą godzinę. Nie dłużyło się w ogóle, napawaliśmy się widokami pojawiających się na horyzoncie skalistych wysp i oddalających się klifów z okolic Ao Nang, Tonsai i Railey.
Po zacumowaniu na Ko Hong musieliśmy zapłacić po 300 bht za wstęp do Parku Narodowego (byliśmy o tym uprzedzeni). Wybrzeże wyspy zrobiło na nas bardzo duże wrażenie. Wąska plaża o białym, czyściutkim, piasku a za nią dżungla i wysokie klify. Dodatkowo przejrzysta woda, w której było widać masy różnokolorowych rybek. Na korzystanie z uroków wyspy dano nam jakieś półtorej godziny, który dobrze wykorzystaliśmy.

Dalej w planach była wysepka Ko Phak Bia. Zanim jednak do niej dopłynęliśmy zaliczyliśmy jeszcze rzut okiem na piękną lagunę wewnątrz wyspy Hong.
Na Ko Phak Bia zjedliśmy ciepły obiad, który podróżował z nami łódką i przegryźliśmy orzeźwiającym arbuzem. Na tej wysepce mieliśmy nieco mniej czasu, ale zdecydowanie wystarczało go, żeby sfotografować się na klimatycznej ławeczce i pochodzić po mieliźnie łączącej tą wyspę z sąsiednią.
Ostatnim punktem wycieczki (choć, jak tłumaczył przewodnik, zwykle jest jeszcze jedna wyspa do "zaliczenia", ale tym razem uniemożliwił to zbyt niski poziom wody) była Ko Lao Lading, znana też jako Paradise Island. Widok z niej na morze i klify jak i widok na nią z morza (palmy kokosowe) faktycznie miał prawo kojarzyć się z rajem. Tam też spędziliśmy ponad godzinę i drugie tyle wracaliśmy do Ao Nang.

Po dobiciu do brzegu marzyło nam się piwko na ochłodę, jednakże wtedy pierwszy raz zetknęliśmy się z przepisami, które zabraniają sprzedaży alkoholu w godzinach 15-17. Siłą rzeczy, swoje pragnienia musieliśmy ugasić w knajpie, po nieco wyższej cenie. Przy okazji też się najedliśmy.

Wieczorem udaliśmy się na koniec plaży w Ao Nang (w kierunku Railey), gdzie wg zapewnień przewodnika z łodki jest oszałamiający widok na zachód słońca. Niestety, nie dane nam było z niego skorzystać, gdyż "z niczego" na horyzoncie pojawiła się chmura. Jednocześnie mieliśmy dużo szczęścia, bo z suchej pozycji obserwowaliśmy też inną solidną chmurę, z której ulewa spadała na centrum Ao Nang, a nas nie dosięgała.

Po dopiciu "zachodowego" piwa ruszyliśmy wybrać salon masażu. Wybór nie był trudny, wpadł nam w oko obiekt znajdujący się tuż przy plaży. Po łatwych negocjacjach cenowych (z 300-350 na 200 bht za godzinę) leżeliśmy już na matach i wsłuchując się w szum fal korzystaliśmy, w zależności od wyboru, z przyjemności masażu tajskiego, pleców albo stóp. Każdy wyszedł bardzo zadowolony, z gotowym planem na kolejny masaż następnego dnia. Dodatkową rozkminką było, czy jedna z masujących osób była chłopcem czy dziewczynką :).

Późniejsze godziny spędziliśmy tradycyjnie, przy piwku, przed hotelowymi bungalowami.



 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
KarolTP
Karol
zwiedził 7.5% świata (15 państw)
Zasoby: 166 wpisów166 2 komentarze2 346 zdjęć346 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
20.06.2016 - 29.06.2016
 
 
28.10.2016 - 21.11.2016
 
 
25.07.2013 - 27.07.2013