Wizytę w Tongeren zacząć mieliśmy od obiadu w dużo wcześniej wypatrzonej w necie restauracji De Pelgrim. Zdjęcia dań, ich wielkość, mnogość "popitek" jakimi się napawaliśmy wcześniej powodowały ostry ślinotok tym bardziej, że od śniadania nic nie jedliśmy. Kiedy trafiliśmy pod wskazany adres (blisko centrum, już za murami Starego Miasta) doznaliśmy szoku. Knajpę, o której tak dobrze pisano zastaliśmy zamkniętą na 4 spusty! Widok przez okno nie dawał żadnych nadzei - pustka, zero stołów, krzeseł. Mocno zawiedzeni i głodni zaczęliśmy zwiedzać miasto.
Historię Tongeren datuje się na I w. p.n.e., a wiąże się ona z dziejami Ambriorixa (ma swój pomnik na rynku) z plemienia Eburonów, który to jako przywódca powstania wyrżął w pień cały Legion Cezara. Zwycięstwo okazało się krótkotrwałe, gdyż w rewanżu całe plemię Eburonów zostało wymordowane, a sąsiednie plemię, Tungri, zachowujące się przyjaźnie wobec Cezara, zajęło jego miejsce. Obóz rzymski przekształcił się w osadę zwaną Atuatuca Tungrorum - protoplastę dzisiejszego Tongeren.
Wracając do naszej trasy zwiedzania, po uprzednim minięciu murów obronnych z II w. (zachowany bardzo długi fragment!), zaczynamy od nieustalonego bliżej kościoła...przerobionego na galerię sztuki. Choć głównym jej eksponatami były figury z metalu, to nie zabrakło też obrazów z aktami, co bardzo nas zdziwiło w obliczu miejsca, w którym byliśmy. No cóż...laicyzacja.
Nasze dalsze kroki skierowaliśmy ku rynkowi, co nie było zbyt trudne, gdyż wystarczyło kierować się na 64-metrową wieżę Bazyliki Naszej Pani (Onze-Lieve-Vrouwe), która widoczna była z niemal każdego punktu miasta. Po drodze załapaliśmy się jeszcze na kondukt ślubny, ale nic ciekawego :).
Rynek był znacznie większy i ciekawszy niż te w Diest i Tongeren. Niestety i knajpy na nim wyglądały na dość ekskluzywne, więc nadal szukać musieliśmy miejsca do najedzenia się za rozsądne pieniądze. Szybko więc rzuciliśmy okiem na wspomnianego Ambriorixa (chyba brat Asterixa, bo bardzo podobni:) i Bazylikę.
Po udanej misji konsumpcyjnej, wróciliśmy do auta grzbietem murów obronnych.
Widzieliśmy, że w Tongeren znajduje się wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO beffroi, jednakże żadne z dostępnych dla nas źródeł nie wspomniało gdzie ona jest. Mogła być przy bramie miasta jako element muru obronnego lub też przy ratuszu. Na pewno jednak nie grzeszyła wysokością, bo wtedy nie mielibyśmy wątpliwości.
Jako, że było to ostatnie miasto w Belgii zajechaliśmy jeszcze do marketu po zapas belgijskiego piwka i sera. Zawiedliśmy się nieco wyborem (bardzo dużo ale większość popularna) ale trudno, następnym razem pojedziemy szlakiem małych browarów klasztornych.